"Gwiazda Szeptów" ("Hiso hiso boshi") - recenzja

   Festiwal filmowy Pięć Smaków w tym roku zaskakiwał mnogością dostępnych tytułów. Widzom zaoferowano wybór spośród nowinek obejmujących całą Azję, a więc także nawet najbardziej niepozorne państwa, takie jak Korea Północna. Z jej przemysłem filmowym mieli kontakt tylko nieliczni i niestety do tej pory tak pozostało. Nie inaczej wygląda sytuacja z dziełami reżysera Siona Sono. Choć nie pochodzi on z Korei, a z Japonii, jego ambitniejsze filmy (a w różnorodnym portfolio Siona Sono znajdują się również komediowe horrory gore, reprezentujące zupełnie inny biegun „sztuki”) są trudno dostępne, niemniej warte uwagi, tak jak wyreżyserowana w 2015 roku „Gwiazda szeptów”.



   Sam wyżej wspomniany film okazał się być jednym z bardziej osobistych, refleksyjnych obrazów, jakie kiedykolwiek udało mu się stworzyć. Tytuł dzieła w pierwszym kontakcie niewiele mówi o fabule, stanowi tylko pewnego rodzaju poszlakę (w stylu odkrycia roku: „chyba chodzi o kosmos”). Jednakże jakże widz się zdziwi, spocząwszy w wygodnym fotelu w sali kinowej. Zamiast przerysowanej scenografii, wybuchów, pościgów, absurdalnych efektów specjalnych, zostajemy zderzeni z czarno-białą niepokojąco wręcz cichą rzeczywistością, gdzie ekspansja ludzkich działań osiągnęła punkt zenitalny, po którym nie nadeszło już nic więcej.

   Obecna w filmie populacja doznała spotęgowanego uczucia przypominającego wypalenie zawodowe w najgroźniejszej formie. Technologia pracująca na najwyższych obrotach pozwoliła w końcu na ponaddźwiękowe przemieszczanie się w czasie. Zaciekawiona ludzkość bez oporów rozpoczęła zwiedzanie odległych zakątków wszechświata, nie zauważając, iż tracą całą ideę utrzymującą od wieków nasz gatunek przy życiu – niezaspokojoną refleksję nad światem. Można się domyślić, co czeka ziemskich obywateli, kiedy posiądą wszelką wiedzę – niespełnione poszukiwania odpowiedzi na pytanie o sens życia owe pojęcie na zawsze wykreślą z ludzkiego pojmowania. Jeżeli wszechświat nie zna rozwiązania tej zagadki, to z pewnością ta kwestia pozostanie nieodgadniona, co skłania świat do popadnięcia w wielki marazm.

   Po osiągnięciu najwyższego stopnia rozwoju mieszkańcy Ziemi i okolic nie są w stanie już stworzyć niczego bardziej imponującego. Ludzie rozsypani po całym wszechświecie, obwiniając o swój wielki upadek technologię, rezygnują z nowoczesnych form komunikacji, aby powrócić do tradycyjnej wymiany pocztowej – przesyłania za pomocą kuriera paczek i listów (wypełnionych pozornie nic nieznaczącą zawartością) z planety na planetę. Kto jednak podjąłby się takiego zadania, mając w perspektywie schyłek znanych dotychczas realiów? Na pewno nie człowiek. Na ten i inne dylematy ludzki gatunek również znalazł rozwiązanie – udoskonalił rynek robotyki, aby wytworzyć maszyny na nasze podobieństwo. Takim sposobem obdarzona świadomością sztuczna inteligencja przemierza przez dziesiątki lat zniszczony antropogeniczną zachłannością wszechświat, aby przekazać szczątki historii człowieczym niedobitkom i zrozumieć ich skomplikowane dzieje. Jej jedynym towarzystwem na statku kosmicznym – przypominającym bardziej latający dom – pozostaje wrażliwy komputer pokładowy i uwięzione w lampie muchy.



   Ta podróż budzi skojarzenia z historią „Małego Księcia” Antoine de Saint-Exupéry’ego – istota nie do końca identyfikująca się z ludźmi próbuje wejść w ich środowisko i wydobyć od nich wiedzę, doświadczenie, a nawet w pewnym sensie ich „oswoić”, aby po odbyciu służby mieć dokąd wrócić. Odwiedza planetę po planecie, zachowując ogromne odstępy czasowe między wizytami. Długie pozostawanie w jednym miejscu skłania ją do refleksji – zaczyna nagrywać dziennik pokładowy pełen różnych wniosków. Orientuje się, że intensywne myślenie niebezpiecznie zbliża jej naturę do ludzkiej – co także wzmaga naturalne pytania o sens istnienia. Równie bolesne stają się ponowne wizyty w niektórych miejscach – obserwacja świeżo poznanych przyjaciół, którzy po kilkunastu latach zmieniają się diametralnie i coraz mniej przypominają dawnych siebie budzi ogromny niepokój – nienaturalny dla zwykłej maszyny proces starzenia się jest zjawiskiem, które na początku ją dziwi, a potem dopiero nabiera znaczenia – każde życie ma swój cel i kres, natomiast nieśmiertelność lub egzystowanie dla samej egzystencji nie zostawia po sobie żadnego śladu.

   Nastrój całego filmu budują głównie czarno-białe kadry, przesycone tęsknotą za kolorem, któremu nadawał życiu dźwięk. Katastrofa technologiczna w mniej oczywisty dla widza sposób zmusiła tamtejszą populację do porozumiewania się szeptem, gdyż każdy odgłos przekraczający 30 decybeli spowodowałby natychmiastową śmierć organizmu. W tym momencie rozwiązuje się zagadka związana z tytułem filmu. „Gwiazda” może oznaczać centralny punkt, czyli przeszłość naznaczoną wspomnieniem potęgi rodzaju ludzkiego, wokół którego obraca się egzystencja przeciętnego człowieka. Marzenia i sny stały się reliktami przeszłości – teraz nadzieję stanowi przeszłość. Natomiast „szepty” opisują jedyną możliwą wymianę myśli między istotami i  rozbrzmiewają w odległym kosmosie jako echo harmonijnej niegdyś rzeczywistości.

   Powolne tempo fabuły i stateczne kadry z pewnością nie zaciekawią każdej osoby – w sali kinowej zdarzyło się niektórym zdrzemnąć. Nie świadczy to jednak źle o filmie – trzeba pozwolić się wciągnąć w ten niepokojący klimat, a on już sam nie wypuści widza ze swoich objęć.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Międzynarodowy Festiwal Filmowy "Transatlantyk" cz. I

Premiery kinowe w czerwcu 2017 r.