Oscary 2016

Oscary, chociaż co roku wzbudzają u mnie raczej uśmiech pełen politowania, mają jednak w sobie jakiś świąteczny charakter, który wręcz zachęca do spędzenia bezsennych nocy w ich towarzystwie.

Co zauważyłam przez te kilka lat? Jednym z najważniejszych aspektów gali są prowadzący. Tak jak Seth MacFarlane w 2013 roku czy Ellen DeGeneres udoskonalili i wzbogacili ceremonię (w 2014 roku - pamiętna pizza, selfie + nienachalna, ale skuteczna promocja Samsunga), dwa lata później Oscary znacznie obniżyły swoje loty. Nie przypominam sobie niczego nadzwyczajnego w 2015 r., natomiast to, co zdarzyło się 2 dni temu woła o pomstę do nieba. Tak nieporadnej gali jeszcze nigdy nie było. Myślałam na początku, że Chris Rock obróci cały skandal pt. "Oscars so white" w żart. Natomiast po kilkuminutowym przemówieniu widać było, że traktuje tę sprawę poważnie. Różnorodność jest ważna, owszem, ale poza tym liczy się też talent, a w Hollywood - box office. Tak jak Afroamerykanie nie chodzą na "białe" filmy, trudno jest wymagać od Hollywoodu szczegółowej wiedzy na temat "czarnego" kina, skoro nie znają nawet europejskich twórców. Może czas, abyśmy my się obrazili o niedocenianie naszych obrazów? Natomiast żart, do którego wykorzystano nieświadome dzieci (dwóch Chińczyków i Meksykankę) był szczególnie poniżej poziomu.

Pomijając rasowe komplikacje, należy wspomnieć o lekceważącym podejściu Akademii do "Carol". Czy w ramach poprawności politycznej nie powinien przypadkiem zdobyć chociaż jednej statuetki? A może tolerancyjna amerykańska widownia została przytłoczona brakiem nachalnego przekazu politycznego? Ewentualnie zanudził ich brak efektów specjalnych. Toż to zbrodnia.

Oprócz tego, zdziwił mnie sukces "Mad Maxa". Stąd wniosek, że amerykański film upada, o ile jeszcze nie upadł. Ja wszystko rozumiem, fajnie, strzelanki, wybuchy, efekty miłe dla oka, nie trzeba się skupiać na akcji, bo jest nieskomplikowana. Ale czy tak masowy produkt zasługuje na uwagę w kategoriach innych niż techniczne? Całe szczęście, że za efekty specjalne uhonorowano "Ex Machinę", którą wspierałam całym sercem. Kameralna, stonowana, wręcz sterylna atmosfera obrazu wygrała z resztą komputerowych, nieco bezmyślnych tworów.

Tym razem nie udało mi się przewidzieć zwycięzców najpopularniejszych kategorii, pomijając trzykrotnie najlepszego reżysera - Alejandro González Iñárritu. Nie wiem, co prawda, na jakiej podstawie tym razem zdobył statuetkę. Owszem, "Babel" był wyjątkowy, "Birdman" też ujdzie, ale "Zjawa" jak widać rządzi się własnymi prawami.
W kategorii drugoplanowej kibicowałam mocno Rooney Marze, gdyż jest jedną z najzdolniejszych i najciekawszych aktorek swojego pokolenia, a w roli Therese wypada bardzo przekonująco. Natomiast zwycięstwo Alicii Vikander również mnie cieszy - "Dziewczynę z portretu" sobie darowałam, ale jako Ava w "Ex Machinie" już udowodniła, że należy do unikatowej grupy uniwersalnych aktorów, którzy wydobędą coś z każdej roli. Drugoplanowe role męskie trochę odsłaniają moją ignorancję, ponieważ nie widziałam "Mostu Szpiegów" (cóż, odstraszył mnie tytuł i plakat), ale nadrobię jak najprędzej. Sylvester Stallone nigdy nie wzbudzał u mnie sympatii, co wynika z mojej niechęci do wszelkich filmów akcji, tak jak i gwiazd, które się w nich produkują, dlatego nie żałuję, że statuetkę otrzymał Mark Rylance.
Kategoria pierwszoplanowa niczym mnie nie zaskoczyła. Te same twarze, co na Złotych Globach - Brie Larson i Leonardo DiCaprio. Gdybym była w komisji, zwróciłabym większą uwagę na Charlotte Rampling. Trzymałam kciuki za Cate Blanchett, żeby sprawiedliwości stało się zadość, a "Carol" opuściła galę z przynajmniej jedną nagrodą. Dla Saoirse Ronan jest trochę za wcześnie - nie chciałabym, aby skończyła tak samo jak egocentryczna Jennifer Lawrence. Na temat samej Brie nie mam za wiele do powiedzenia. Nie obejrzałam jeszcze "Pokoju".
DiCaprio w tym roku z powodzeniem pokonał konkurencję. Co prawda, zawsze nagrodę mógł zdobyć Niedźwiedź, ale jego absencja dała szansę Leo na odebranie upragnionego Oscara. Jeśli mowa o Eddim Redmaynie, nie brałabym go nawet pod uwagę z powodu irytującej maniery. Zaczynam się zastanawiać, czy nie lepiej było by pozwolić Nicole Kidman zagrać The Danish Girl. Zapewniło by to lepsze wrażenia estetyczne. Nie ma nic gorszego od nieprzekonującego transseksualisty, który pierwotnie powinien wywołać inne emocje, a tymczasem budzi salwy śmiechu.
Najlepszy film "Spotlight" jest dowodem na to, że ilu ludzi, tyle opinii. Niektórych nudzi, innych wręcz przeciwnie. Zgodziłabym się ze stwierdzeniem, że wygrał nie film, lecz temat.

Najbardziej wzruszający moment: Enio Morricone, odbierający statuetkę za najlepszą ścieżkę dźwiękową. W pełni zasłużoną i niepodważalną.
Z kolei występ Lady Gagi zamiast wzruszyć, nabrał zbędnego patosu. Dlaczego? Z powodu nienaturalnej ekspresji wykonawczyni. Ewentualnie Gaga jest tak sztuczną postacią, że nawet jej prawdziwe emocje wyglądają na wyćwiczone. W końcu Złoty Glob zobowiązuje.

To tyle z moich spostrzeżeń, stay tuned!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Gwiazda Szeptów" ("Hiso hiso boshi") - recenzja

Międzynarodowy Festiwal Filmowy "Transatlantyk" cz. I

Premiery kinowe w czerwcu 2017 r.